piątek, 20 maja 2016


WYPRAWA ROWEROWA TATY STASIA  
 "1111 km DLA STASIA"




Chcę zaznaczyć, że nie jestem zawodowym kolarzem a raczej w dalszym ciągu początkującym rowerzystą. Na przygotowanie wyprawy w jaką wyruszyłem nie miałem czasu i do dzisiaj nie rozumiem jakim cudem udało mi się spakować niemal wszystko co było mi potrzebne, a każdą z rzeczy użyłem przynajmniej raz. Nie miałem czasu na solidne przygotowanie fizyczne, oraz wypoczynek przed. Ostatnie półtorej tygodnia to nadmiar kawy i wieczny stres co znacząco przełożyło się na moją formę. Także zawody w Kluszkowcach, po których przez zakwasy i brak ruchu lekko się zastałem. Wyprawa była niebezpieczna dla zdrowia przez wysiłek, który był ponad moje siły, a także życia gdyż nie da się bezpiecznie podróżować po polskich drogach otoczony pewnym odsetkiem tzw szeryfów drogowych znających przepisy o ruchu drogowym z... no nie szydzę wcale ich nie znają. Nie musicie czytać wszystkiego a zdradzę Wam, że odpowiedź na pytanie sprawdzające czy to zrobiliście pojawiające się w tekście brzmi ROWER.





Zaczynamy!!!
 


Dzień 1- 21 maj

Trasa: oficjalny start z rynku limanowskiego kierunek Nowy Sącz, z Nowego Sącza przez Kraków do Tychów.
 

"Start o planowanej godzinie tj 6:00 (no ok kilka minut po ale jak na mnie to punktualnie). Zimno ale pod względem ubrań jestem przygotowany na wszystko poza -20C. Na rynku limanowskim czeka Kamila http//camilla14a.blogspot.com żeby dodać otuchy przed drogą. Szybko logujemy się na mecie KIERATU, aby się przywitać ewentualnie pogratulować zwycięzcy (startujący w nim zawodnicy to twardziele nad twardzielami). W końcu ruszam bo brakuje sensownych wymówek na odwlekanie startu. Pogoda w między czasie robi się wymarzona do jazdy. Docieram do Nowego Sącza pod siedzibę mojego głównego sponsora czyli Firmę Koral http://poranakoral.pl/ , bez którego dofinansowania tej wyprawy ciężko by mi było podjąć decyzje o wystartowaniu. To po jego deklaracji przygotowanie ruszyło pełną parą i będę dozgonnie wdzięczny za pomoc jaką udzieliło mi szefostwo tej firmy gdy jej potrzebowałem. Na miejscu spotykam Krzyśka i Rafała. 2 strażaków z Nowego Sącza startujących właśnie do Gietrzwałdu celem nawiedzenia Bazyliki Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Bardzo pozytywni ludzie potrafiący się cieszyć z życia i być wdzięcznym za to co im umożliwia los. Po godzinie rozmowy(zeszło) ruszamy w tym samym kierunku. Z racji tego, że ja mam napięty grafik, a Oni wycieczkowy charakter wyprawy rozjeżdżamy się za miastem. Po 20 kilometrach dogania mnie Krystian. Zainteresowany wyprawą zagaduje. I 3 raz tego dnia opowiadam historię Stasia oraz cel podróży=). Kolejny zapalony rowerzysta. Zmienia swoje plany i postanawia mi potowarzyszyć. Przebijamy się przez Rozdziele (mój błąd w taki upał którego konsekwencje ponosiłem do następnego dnia). Przed Łąktą Dolną nasze drogi się rozjeżdżają. "Lecę" znowu sam. Tempo słuszne ale nie szarpię. Czuję się jeszcze dobrze. Mijam znienawidzony przeze mnie rowerowo(tylko rowerowo) Kraków. I zmierzam w kierunku Tychów. Od Alwerni zaczyna doskwierać mi kolano. Kłujący niemal paraliżujący ból. Znany z poprzednich lat. Myślałem, że mam to za sobą=(. Po kolejnych 20 km nie wytrzymuję. Zakładam opaskę a pod nią grubą warstwę maści przeciwbólowej. Na liczniku 210km. Jeszcze 20 do noclegu. Pod mieszkaniem nie jestem w stanie wnieść roweru po schodach. Zmęczenie i odwodnienie na upale dało mi się we znaki. Po rower schodzi Teść a ja sponiewierany wdrapuję się za nim. Ręce mam zdrętwiałe od pozycji na rowerze. Nogi jak zbite kijem a ramiona jakby ktoś w nie wbijał palce. 232km i 1600 przewyższenia a według navime.pl ponad 2tyś (mój rekord odległości, poprzedni pobity o 23km)
To był bardzo ciężki dzień."

























Statystyka :

Dystans: 232,5 km

CZAS
Data startu 2016-05-21 04:09
Data końca 2016-05-21 19:08
Czas trwania 14:58:27

PRĘDKOŚĆ
Średnia prędkość 15.13 km/h (03:57 min/km)
Średnia prędkość ruchu 24.23 km/h (02:28 min/km)
Maksymalna prędkość 67.27 km/h

WYSOKOŚĆ - DANE Z MAPY (SRTM)
Średnia wysokość 275.24 m
Najniższy punkt 187.8 m
Najwyższy punkt 813.8 m
Maksymalna różnica            626.0 m
Łączna wysokość podjazdów 2082.1 m
Łączna wysokość zjazdów  -2605.09 m
Dystans podjazdów 60.47 km
Dystans po płaskim               96.12 km
Dystans zjazdów 70.01 km

Opracowane w navime,pl





































DZIEŃ 2 - 22 MAJ 


Trasa: z Tychów przez Częstochowę do Łąk Prudnickich. 

"Pobudka 5:35 czyli 35min po czasie skutkuje 30 minutowym opóźnieniem w starcie. W tym dniu miałem mieć towarzystwo w postaci kolegi Kuba Ha. Po przyjechaniu w umówione miejsce okazało się, że z kolanem jest źle (opaska. leki przeciwbólowe i zaniepokojony podejmuję walkę) Spodziewałem się 30 km podprowadzenia chwili rozmowy a zostałem zaholowany aż 100km i ugoszczony u Niego w domu po drodze. Dodatkową niespodzianką była obecność Jarka. Naszego wspólnego kolegi z grupy Endoprzyjaciół, który także chciał dołożyć swoją cegiełkę do tej wyprawy i zmienił swoje plany na niedzielę przejeżdżając z nami całe Katowice. Jarku wielkie dzięki. Kuba od początku robił za motywatora, pociąg tworzący tunel powietrzny oraz fotoreportera dając wszystkim znać co się u nas dzieje. Ja nie miałem na to siły ani ochoty, Odwodnienie oraz przewyższenia z poprzedniego dnia a także sakwy, które stwarzały wrażenie zarzuconej kotwicy skutecznie odbierały mi siłę na walkę z odległością. Powoli zaczynają się pojawiać obtarcia. Znużenie nie mija mimo perfekcyjnej płaskiej trasy z idealnym asfaltem. W końcu docieramy Na Jasną Górę. Z Kubą się żegnam i wchodzę na kilka chwil do Sanktuarium pomodlić się w wiadomej intencji. Zmiana ustawień mostka w rowerze i ruszam dalej w kierunku Prudnika. Google maps to zło musiałem robić objazd, gdyż moje urządzenie, które w tamtym momencie bardzo "wychwalałem" rzecz jasna wprowadzało mnie przez las(nie miałem mojego roweru tylko "szosę") Jeden objazd 10km tylko po to żeby dowiedzieć się, że czeka mnie 2km prowadzenia roweru ponieważ to była połowa kamienistego odcinka zaplanowanego dla mnie przez Panią z nawigacji. Obtarcia przeradzają sie w rany a kolana znowu zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Ból mięśni zaczyna być zagłuszany. 390km i 160km w danym dniu łapię pierwszy naprawdę poważny kryzys. Mam dość ale jadę. Upał nie ustaje. Wtaczam się na kolejne wzniesienie jakby to była Mogielica. Robi się ciemno. Kolejne przeliczenie trasy sprawia, że mam ochotę wyrzucić telefon. Będzie koło 260 km. Zaczyna się ściemniać a ja już nie jadę tylko się toczę z prędkością 10 km na godzinę. Ostatnie 30 km to wieczność. Zastanawiam się skąd organizm bierze na to wszystko siłę. Mając 60 km do noclegu nie miałem grama siły w nogach a jednak dojechałem. Czy to upór górala czy w tym przypadku ponadprzeciętnie wielka motywacja??? Bo na pewno nie system samozachowawczy i zdrowy rozsądek. W końcu docieram do Pana Antoniego Liszki i Pani Renaty o 23:00 gdzie zostaje otoczony opieką niemal rodzicielską. Wszystko czego sobie życzyłem i co mi było potrzebne było spełniane przez tych miłych ludzi. A pomoc w nawigacji nieoceniona. Jedne z tych osób, które jak poznajesz to już lubisz. Po poprzednim dniu rekordowym trafił się kolejny. Szybki post z info że dotarłem i zdjęciem na którym widniał wynik 492,5km (260km w danym dniu). Dedykuję go małej Patrycji, która urodziła się w Tychach, pół godziny przed moim przybyciem postanowiła, że wyjdzie na świat z cieplutkiego brzuszka mamy Marty. 
To był bardzo ciężki dzień."




   
                                    




Łącznie ilość przejechanych km: 260.


DZIEŃ 3 - 23 MAJ

Trasa : z Namysłowa do Jeleniej Góry jeśli będą siły jeśli ich braknie  będzie plan B.
Trzymajcie kciuki. 


"Budzę się o 7 mimo, że miałem spać do 8. Dobra wiadomość-żyję bo boli. Zła to boli bardzo. Dostaję smsa z zapytaniem od Łukasz Sukiennika z http://www.rowery.limanowa.pl/kontakt.html Serwisu Rowerowego Carex w Limanowej. Co ze mną i jak trasa?. Odpowiadam. A po chwili rada która uratowała cała wyprawę. Firma Łukasza Sukiennika zaopatrzyła mnie w dodatkowy sprzęt do roweru na tą wyprawę, oraz zajęła się kompleksowym przygotowaniem roweru, który mnie nie zawiódł ani przez moment. Startuję z myślą, że wytrzymam jeszcze max 30 km bo w takim bólu nie da się jechać. Nie nie poddaję się. ja nigdy tego nie robię na rowerze. Wiedziałem tylko że to zbyt dużo jak na mój organizm. Sprawdziłem czy się da. Wielka deklaracja z 1111km dla Stasia a ja nie mogę siedzieć na siodełku. Mięśnie palą ramiona odpadają a palce u rąk tak zdrętwiałe jakbym je solidnie odmroził. Nie potrafiłem sobie normalnie pojeść bo sztućce też czymś trzeba trzymać =(. Morale upadło. Czekam na koniec kiedy kolano zakłuje tak, że ryknę z bólu lub jazda możliwa będzie tylko na stojąco. Wszyscy piszą " Nie przejmuj się. Najważniejsze zdrowie". Lub "Zrób dzień przerwy świat się nie zawali jak termin nie będzie dotrzymany". Ale ja dałem słowo. Sponsorom również. Docieram do kolejnego miasteczka zatrzymuję się w aptece i tajemny sposób doświadczonego zawodnika, serwisanta rowerów, wyprawowca ratuje wszystko i daje nadzieje że przy odpowiedniej technice jazdy mogę kontynuować wyprawę. Z dużym ryzykiem ale do przodu. Rozmowa z Justyną i bateria podładowana na 20%. Mało ale motorek w nodze działa. Pojawiają się małe ale dość kąśliwe wzniesienia. Upał osiąga swoje apogeum średnio 36-38 stopni na asfalcie. Ja nie funkcjonuję poza kąpieliskiem w takiej temperaturze ale w poprzednim roku przecież startowałem na maratonach i prawie zawsze lampa wysuszała oczy. Robię dłuższy postój na obiad kawę i trochę czekam aż zrobi się chłodniej. Ze Sławek 'chińczyk' Meredyk, u którego mam nocować jestem w stałym kontakcie. Już podczas pisania miałem wrażenie jakbym go znał od lat. Kilka niepotrzebnych zjazdów z trasy. Przez co?? Zgadnijcie...nawigacja. Zawracania bo droga nieprzejezdna lub zwyczajnie jej nie ma potrafią zdemotywować bardzo skutecznie. Znowu miało być 190 wyszło 204(Pomyłka Sławku z km). Zaczynają się podjazdy jak u nas ale też coraz chłodniej. Dostaje informację, że Onet pisze o mnie i o moim Stasiu http://m.onet.pl/wiadomosci/kraj,v74prm . Jestem zadowolony i wzruszony, że ktoś jednak docenia to co robię. Ktoś w końcu z zewnątrz zauważa problem Stasia. Sprawa zaczyna się nagłaśniać a mój wysiłek nabiera sensu. Wyprawie zostaje nadany status charytatywnej, a nie wycieczki naiwnego ojca. Wrzucam z 2 na 4 bieg. Zaczynają się podjazdy jak u nas, ale też robi się chłodniej. Mój żywioł. Cisnę pod górę. Niestety znowu przeciwbólowe na kolana bo boli. Ale ja jadę byle dojechać. Nie takie góry pokonywałem. Ostatni podjazd to już konkretna ścianka ale za nią kilkanaście km zjazdu. Sławek czeka i nagrywa mój przyjazd. Witamy się i lecimy dalej. On biegnie ponad 7km (x2 bo po mnie tez przybiegł) ja jadę. Jedyny uporządkowany informatyk jakiego poznałem=) Odważny konkretny nie potrafiący siedzieć w miejscu. Człowiek orkiestra, bardzo mądry, działający i zwyczajnie dobry facet. Po drodze rozmawiamy. Docieramy przed 23:30 do Jego mieszkania. Kolacja i rozmowa "10min później" okazuje się że jest 1:40

=) trochę mało czasu na sen. 
To był bardzo ciężki dzień"


Dystans 204 km.
 Ślad pozrywany więc nie wklejam statystyk, gdyż nie są nawet zbliżone do prawdziwych.


Na chwilę obecną ma już za sobą prawie 700 km!


                                       
                                





DZIEŃ 4 - 24 MAJ

Jelenia Góra - Opole łącznie 203 km

"Pobudka już nawet nie pamiętam, o której ale coś między 7:00 a 8:00. Kolana napuchnięte ale jeszcze nie bolą. Od Sławka wyruszam w kierunku Opola do Karoliny. Góry w powrotną stronę już nie takie strome. Właściwie to jakoś szybko mijają. Dalej jednak pojawiają się schody i dwie burze. Przed pierwszą z gradobiciem schowałem się w jakimś serwisie kosiarek. Zastanawia mnie to jakim cudem na środku niczego działa serwis kosiarek
=)
to było naprawdę dziwne miejsce na taką działalność
=)
. Druga już mnie dorwała ale że z cukru nie jestem to udało mi się pojechać dalej. W Strzelinie pod Wrocławiem spotkałem się Łukaszem. Kolejny Endowariat=) który postanowił mi dotrzymać towarzystwa. W planach było 30 km skończyło sie na 3. Nie zgadniecie czemu...
=)
Pani z nawigacji znowu się wykazała i kazała nam przejeżdżać komuś przez działkę ogrodzoną. Ludzie czasem ogradzają nie swój teren ale za działką były tylko krzaki na kilka metrów. Zrozumieliśmy że nie tędy droga=). Wybraliśmy trasę której nawet na mapie nie było ale bruk i szosa to też kiepskie połączenie. Zwłaszcza szosa dociążona z tyłu ciężarem przekraczającym jej masę całkowitą. Bruk przeszedł w szutry na których złapałem swojego jedynego kapcia na tej trasie. Z racji tego, że palce miałem( nadal mam mimo 2 dni bez roweru) zdrętwiałe nie byłem w stanie ani przewrócić bez uszczerbku rower ani tym bardziej zmienić dętkę. Z pewnych powodów zajęło nam to dużo więcej czasu niż powinno. Dalsza droga to prowadzenie przez 1-2km roweru. Gdy wydostaliśmy się na asfalt było już tak późno, że nadrobienie trasy na dotychczasowym odcinku stopniało, a godzina 24 z hakiem szacowanego przyjazdu do Opola nie napawała optymizmem. Opolszczyzna to jedna wielka równina z idealnym asfaltem więc rozpoczął się wyścig z czasem. Przeliczanie trasy i coraz to ciekawsze skróty prowadzące przez szczere pola powodowały moją irytację gdyż po 6km na pełnym gazie okazało się że mam dokładnie tyle samo km do celu. W końcu nawet nawigacja mi odpuściła i zaczęła dobrze pokazywać trasę. Średnia na tym odcinku wyszła mi lepsza niż gdybym jechał bez balastu ale normalnym tempem. 10 km przed Opolem opadłem z sił i to co robiłem dalej trudno nazwać jazdą. Totalnie odpadłem i nie wiem czy nie szybciej bym jechał odpychając się nogami. Ale następny dzień był dniem odpoczynku i do pokonania tylko 110km więc nie ryzykowałem aż tak wiele. Karolina studentka której chłopak mieszka kilka km ode mnie. Ułożona wesoła dziewczyna startująca w dorosłe życie. Bardzo przejęta swoją rolą ugoszczenia mnie i zanim zdążyłem o czymś pomyśleć już to było. Jestem jej bardzo wdzięczny. Odstąpiła mi nawet swoje łóżko przeprowadzając się do współlokatorki. W końcu ten wyczekiwany sen. Około 190km.
To był ciężki dzień."










DZIEŃ 5 - 25 MAJ


Trasa Opole - Tychy




"Pobudka bez budzika o 6 rano. Rozmowa z 2 znajomymi, którzy wracali z pracy i decyzja o próbie zaśnięcia na pół godziny skończyła się szokiem gdy spojrzałem na zegarek 0 9:45 zaraz po przebudzeniu. Organizm domagał się na siłę snu. Jak poparzony wybiegłem z mieszkania odbierając po drodze kilka telefonów i wiadomości. Pogoda idealna zmącona potężnym oberwaniem chmury dopiero w Gliwicach. Trasa łagodna i o ile można ją tak nazwać przyjemna. Zero problemów nawigacyjnych co było nowością. Dystans pierwszy raz taki jaki był założony na początku. Po drodze odwiedziny małej Dorotki, do której przyjechałem 3 tyg wcześniej rowerem na jej uroczystość chrzcin. Jedyny problem bo do bólu rąk i mięśni chyba się przyzwyczaiłem to brak najbliższych w pobliżu. Tęsknota większa niż podczas zwykłego wyjazdu. "Mówiłem tatusiowi żeby wracał, ale on nie chce" Brzmiało w mojej głowie przez całe 3 dni od niedzieli kiedy to rozmawiałem ze Stasiem...
To nie był ciężki fizycznie dzień 110km"



Po drodze ulewa, to już 980km
 I jest 1000 !!!!!! :)


DZIEŃ   6 - 26 MAJ

Powrót do domu ! Tychy-Limanowa.


"Dzień powrotu. Już dojeżdżając do Tychów czułem się prawie jak w domu ale trochę złudnie. To jednak 150km do pokonania i znowu największe górki nie wspominając o tym, że już tysiąc w nogach miałem. Wszyscy w koło powtarzają jak już niewiele że już koniec a mnie dopadł nagle jakiś niepokój. Pobudka zgodnie z planem. O 6:20 dojechałem do Gregory Run Bicycle i Kornelia Śliwa. Którzy na końcowych kilometrach chcieli mi dotrzymać towarzystwa i podnieść na duchu. Grzesiek i Nela bardzo pomagają od samego początku Stasiowi. Grzesiek założył nawet skarbonkę ale również udziela się w inny sposób https://www.siepomaga.pl/r/maraton-warszawski
Dowieźli mnie do Oświęcimia a w dalszą trasę ruszyłem sam. Ręce z dnia na dzień bolały bardziej kolana tak samo ale ja jechałem bo z każdym obrotem korby byłem bliżej domu. Tą trasę poza Krakowem znam na pamięć. W końcu jeżdżę nią od 2001 roku kiedy to poznałem moją Justynę. Do wypełnienia planu i przejechania 1111km brakowało mi dokładnie 100km i 200m. Mimo tego że jechałem cały czas moment pojawienia się czterech jedynek dłużył się niemiłosiernie. W końcu za Krakowem się doczekałem. Ciśnienie zeszło jak po otwarciu zaworka przy kole ratunkowym dla dzieci. Już mi było wszystko jedno co dalej. Lecz po chwili podejmuję decyzję, żeby jednak dojechać całą podróż rowerem i z takim samym balastem jak na początku (przed wyprawą miałem plan zostawienia sakw w Tychach). Za Wieliczką dojechał do mnie jakiś nadmiernie ostrożny kierowca. Mimo że miejsca miał sporo i widoczność odpowiednią nie wyprzedzał. Trzymam się idealnie białej linii mimo że przecież według prawa nie muszę i pokazuję ręką że wolne. Odwracam się po chwili. A tam 2 uśmiechnięte buzie Wirginia z Endoprzyjaciół i jej mąż Marcin z Myślenic. Od tego momentu czułem się jak na wielkim TURze. Co kilka km stawali tylko po to żeby kibicować i robić zdjęcia. To było naprawdę miłe. Tak dotarliśmy do samej Limanowej przed którą wstąpiły we mnie nieprawdopodobne siły. Myślałem, że aż takie odrodzenie to tylko w kiepskich filmach się zdarzają ale uwierzcie mi nie tylko. Moc w nogach to mało powiedziane jak mi się dobrze jechało. W Limanowej znajome twarze przed Limanową niektórzy gratulują a nawet wpłacają pieniądze=) Dzięki
Wojtek
=)

Jeszcze kilkanaście kilka km kilkaset metrów i jest rynek i moja Justyna moja Julka i mój mały Staś na rowerku biegowym. Biedaczek płacze ja nie umiem powstrzymać łez. Ściskamy się w tle słyszę sto lat śpiewane przez rodzinę i znajomych, którzy przyszli mnie przywitać. Bardzo Wam dziękuję to było przeżycie niezapomniane. Nigdy wcześniej nie czułem się tak ważny. Dziękuję wszystkim za niezliczone wiadomości dopingujące mnie oraz gratulujące. Dziękuję w końcu też za wpłaty do skarbonki bo to był jeden z głównych celów wyprawy. Udało się na ten moment zebrać niecałe 9 tysięcy złotych ale zbiórka trwa więc zachęcam Was moi drodzy do wpłat. Nie oczekuję uznania za tą wyprawę. Chciałem tylko pokazać światu, że jest taki mały chłopczyk który potrzebuje mojej i Waszej pomocy. Pokazać tak jak potrafię najlepiej. Być może 3 lata temu wsiadłem na rower tylko dla tej wyprawy.
Prosze o pomoc
Bartek Sułkowski
Ps nie wkopcie mnie z tym że nie ma żadnego hasła klucza=)
Ps2 Jest 3:30 kończę pisanie. Życzę Wam spokojnego snu.
Ps3 Dziękuję firmie Top Cezar za bezinteresowną pomoc materialną i poczucie potrzeby pomocy mi w odbyciu tej wyprawy.
Ps4 Dziękuję też Kamili oraz www.cyklokarpaty.pl za pomoc w rozreklamowaniu wyprawy i zorganizowanie noclegu. Także Limanowa.in, Gaziecie Wyborczej, Gazecie Krakowskiej.
Ps5 Dziekuję w koncu wam moja kochana rodzino i wspaniali znajomi za tak wielkie wsparcie oraz doping

Polska jest piękna ale Niestety nie było czasu na robienie zdjęć."




1,8% trasy "1111km dla Stasia" z Kornelia Śliwa , Gregory Run Bicycle 😀 





Powitanie taty w Limanowej.

godz. 14:18 "To jest moja cegiełka do Twojego zdrowia synu..."


Powitanie na rynku w Limanowej. Godz 18
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz